Na kilkanaście godzin przed powrotem do Francji, tym razem na wyczekiwany przez polskich kibiców mecz Polska - Portugalia, zbiera, myśli i porządkuję wrażenia z wcześniejszego pobytu. I czuję, że ten wpis powinienem poświęcić traktowaniu Polaków za granicą.
***
Polacy przed laty wyrobili sobie na Zachodzie złą markę. Dla ilustracji opowiem historię sprzed dekady. Polska była już w UE. Ktoś z mojej rodziny udał się wraz z koleżanką do Niemiec. Gdy panie robiły zakupy, nagle sprzedawczyni - zupełnie bezpodstawnie - oskarżyła je o kradzież. Nazwała je „złodziejkami z Polski”. Na szczęście jedna z pań biegle posługiwała się językiem naszych zachodnich sąsiadów i sprawę dało się szybko wyjaśnić. Kończąc dopowiem, że sprzedawczyni poniosła konsekwencje swojego zachowania.
Od tego czasu wiele się zmieniło. Na szczęście!
Ale?
Opowiem
dwa epizody, jakich doświadczyliśmy w ciągu dwutygodniowego pobytu na początku EURO.
Jesteśmy w Saint Tropez. Podjeżdżamy pod stację benzynową. Na niej duży ruch, bo kilka godzin wcześniej skończył się mecz. I co się dzieje? Najpierw obsługa stacji blokuje nam wjazd na nią, spokojnie obsługując samochody na francuskich blachach. Kiedy samochodów francuskich zabrakło, przychodzi nasza kolej. Teraz jednak doświadczamy kolejnej przykrości. Żeby przystąpić do tankowania, najpierw musimy za benzynę zapłacić. Dodam, że w tym czasie nie byliśmy przypadkiem jednostkowym. Podobny problem mieli inni Polacy, a także Rumuni.
I drugi epizod.
Kiedy po meczu z Niemcami weszliśmy do baru, to nagle wszyscy kibice, bez względu, czy byli to Walijczycy, Belgowie, Francuzi, zaczęli skandować „Polska, Polska”, „Lewandowski, Lewandowski”.
Pora na pointę: niech żyje futbol.