Nawet kilkudziesięciu nauczycieli i pracowników administracji może zostać bez pracy. Widmo to związane jest z zapowiadaną przez rząd likwidacją gimnazjów. Samorządy nie otrzymały jeszcze konkretów na temat planowanych zmian, a Związek Nauczycielstwa Polskiego zapowiada strajk.
Pierwszy dzwonek za nami, a przed nami: wielka niewiadoma. Co dalej z reformą oświaty? Zastanawiają się samorządowcy, uczniowie i nauczyciele. Ci ostatni tracą nadzieję.
Koniec roku szkolnego dla wielu z nich oznaczał widmo utraty pracy. W samej tylko Pile - zapowiadana reforma oświaty może oznaczać, że kilkudziesięciu nauczycieli zostanie bez zajęcia. Zapowiadane przez Minister Edukacji Narodowej Annę Zalewską, wygaszania gimnazjów, nauczycielom kojarzy się jednoznacznie.
- Z wizją bezrobocia, ale również z tym, że przestałabym robić coś co bardzo lubię, kocham i o czym, może brzmi to niedorzecznie, ale zawsze marzyłam. Lubiłam te pracę, nadal ją lubię, wiek dorastania dzieci nie jest dla mnie problemem, także myślę, że gdybym straciła pracę, byłaby to także jakaś frustracja z tego powodu - mówi Marta Orlińska, nauczycielka języka polskiego.
Marta Orlińska jest nauczycielką języka polskiego od 15 lat. Jej kariera zawodowa od samego początku związana jest z gimnazjum nr 4 w Pile, czyli jednego z tych „wygaszanych”.
Podobny los czekałby tylko w samej Pile gimnazjum nr 5.
- Z naszych szacunków wynika, że gdyby gimnazja miały być likwidowane, to wynikałoby, że może stracić pracę około 35 tysięcy nauczycieli w skali kraju - tłumaczy Ewa Czopek, prezes pilskiego oddziału ZNP.
Nauczycieli, którzy na co dzień zajmują się młodzieżą w tym tak zwanym trudnym wieku.
- Mamy świetną bazę sportową, świetną bazę dydaktyczną i właściwie przez te 17 lat tej reformy, która została wprowadzona nauczyliśmy się pracować z młodzieżą, która przybywa tutaj do gimnazjum w bardzo trudnym okresie rozwojowym - dodaje Mariola Skrzyńska, dyrektor gimnazjum nr 4 w Pile.
Bazę dydaktyczną remontowaną i wyposażaną, często także za pieniądze unijne. A zgodnie z przepisami unijnymi, jeśli dotowany projekt nie utrzyma się przez pięć lat, to dofinansowanie trzeba będzie oddać do Brukseli. To nie wszystkie wątpliwości samorządowców.
- Co stałoby się z budynkami, co stanie się ewentualnie z nauczycielami, z osobami, które pracują ale nie tylko w gimnazjach ale również szkołach podstawowych. To jest absolutnie na dziś rzecz niewiadoma, bo nie znamy nawet założeń - mówi Piotr Głowski, prezydent Piły.
Te rząd ma przedstawić dopiero 16 września. Z wcześniejszych zapowiedzi minister Anny Zalewskiej wynika, że powstaną 8-letnie szkoły podstawowe i 4 letnie licea. Zmiany jako pierwsi odczują uczniowie podstawówki, którzy za rok powinni pójść do gimnazjum, a trafią do VII klasy.
- Będziemy stali przed dosyć poważnym zadaniem dlatego, że w tych dwóch gimnazjach uczy się około tysiąca uczniów. To jest dosyć duża grupa i trzeba będzie dla przynajmniej dwóch trzecich spośród tych uczniów, znaleźć miejsce w szkołach podstawowych - tłumaczy Sebastian Dzikowski, dyrektor Wydziału Oświaty, Kultury i Sportu UM w Pile.
Reszta z nich przeszłaby do czteroletnich liceów lub techników. Oznacza to także, że gmina straci subwencje na tych uczniów. To około 5 tys zł na osobę. Te miliony złotych trafią najprawdopodobniej do powiatów.
- Zmiany takie szybkie i takie częste w oświacie nie są dobre. Szkoła musi mieć stabilny sposób funkcjonowania, dzieci też taką pewność, że jak zaczynają szkołę to ją kończą, określonego typu w określonym czasie - przekonuje Bogusława Towalewska, burmistrz Wałcza.
Dla Wałcza propozycje ministerstwa oznaczałyby przekształcenie gimnazjum nr 2 w Szkołę Podstawową. W Trzciance z kolei problem byłby z dwoma budynkami.
- Z Gimnazjum nr 1, które jest oddzielnym budynkiem. Mamy też Szkołę Podstawową nr 3 która jest oddzielnym budynkiem. Będziemy musieli, albo tworzyć oddziały pierwszoklasistów w gimnazjum nr 1, albo podzielić budynek - zastanawia się Krzysztof Czarnecki, burmistrz Trzcianki.
Podzielone za to nie jest środowisko nauczycieli. Reformie są po prostu przeciwni.
- Trudno mi się pogodzić z tym, że stracimy taki dorobek w postaci wykształconych ludzi, w postaci tej bazy, wypracowanych metod pracy, trudno mi uwierzyć, że robimy tak ogromny krok wstecz - dodaje Marta Orlińska, nauczycielka języka polskiego.
Dlatego też nauczyciele zamierzają protestować.