Czarne naklejki, czarne koszulki – tak są oznakowane zespoły wyjazdowe ratowników medycznych. Ratownicy protestują z przepracowania. Pracują po 300 godzin miesięcznie, by zarobić więcej niż 2, 5 tys. zł. na rękę.
Sygnał karetki nie kojarzy się z niczym dobrym. Niestety zazwyczaj oznacza, że ktoś ma poważne problemy. Te mogą się jeszcze zdwoić gdy do pacjenta przyjedzie przemęczony ratownik. Takie prawdopodobieństwo jest niestety bardzo wysokie.
– Trzy doby teraz skończyłem wczoraj. Dwanaście godzin w domu. Teraz jadę znowu na dwie i pół doby. Taka praca... - mówi jeden z ratowników.
A praca bardzo odpowiedzialna i wyczerpująca zarówno fizycznie jak i emocjonalnie. Poza kamerą ratownicy mówią nam, że 90 procent osób pracujących w tym zawodzie dorabia. Skala zjawiska jest porażająca, podobnie jak liczba godzin, które wyrabiają w miesiącu.
– Dwieście, trzysta, nawet czterysta godzin miesięcznie, co wydaje się niewyobrażalne, ale jest faktem i takie wręcz patologiczne sytuacje zdarzają się na terenie całego kraju. To skutkuje tym, że ratownik medyczny może do państwa przyjechać jako osoba zmęczona, która podejmuje decyzje bardzo istotne dotyczące życia i zdrowia pacjenta - przekonuje Szymon Kozłowski, ratownik medyczny
ze Szpitala Specjalistycznego w Pile.
A tu przecież łatwo popełnić błąd. Ratownik pracujący tylko na jednym etacie, nie biorąc nadgodzin zarabia 2,5 tysiąca zł na rękę, co zdaniem osób wykonujących ten zawód jest niesprawiedliwością, szczególnie w porównaniu z wynagrodzeniem lekarzy i pielęgniarek. Choć ratownicy są przedstawicielami zawodu medycznego, nie mają podstaw prawnych, by móc założyć samorząd zawodowy. Powstanie takiego pozwoliłoby uregulować wiele spornych spraw. Choć główny postulat to jednak - godziwe wynagrodzenie.
– Żebym nie musiał dorabiać. Żebym mógł całą swoją pracę poświęcić pracy w jednym zespole, w jednym miejscu, żeby wystarczyło mi to na to, żeby spokojnie sobie wrócić do domu i zająć się rodziną - dodaje Paweł Grzesik, ratownik medyczny ze Szpitala Specjalistycznego w Pile.
Póki co zajmują się jednak pracą i… protestem. Ten, póki co, przyjmuje formę głośnego mówienia o problemie. Ratownicy nie wykluczają jednak, że podejmą kolejny krok – strajk głodowy. Nigdy jednak, jak zaznaczają – nie odmówią wyjazdu do pacjenta.