Była pogodna, słoneczna niedziela. Mieszkańcy Chodzieży spędzali wolny czas nad jeziorem, w lesie i ogródkach. Nic nie zapowiadało nadejścia takiej nawałnicy. Jednak tuż po godzinie 17 rozpętało się piekło. W ciągu kilku minut zrobiło się ciemno, a z nieba lunął deszcz i spadł grad.
- Nie było widać świata. Grad zaczął walić. Tutaj nawet chodnikiem płynęła woda - opowiadają mieszkańcy Chodzieży.
Przeciążone nadmiarem wody studzienki nie nadążały odbierać deszczówki. Już 10 minut po rozpoczęciu opadów do chodzieskiej straży pożarnej wpływały pierwsze zgłoszenia. Tego dnia było ich ponad 40. Ratowników z Chodzieży wspierali strażacy z powiatów czarnkowsko-trzcianeckiego i wągrowieckiego. Ich działania trwały do późnych godzin nocnych.
Chodzieżanie nie otrzymali ostrzeżenia z Rządowego Centrum Bezpieczeństwa. SMS-y z informacją o możliwym nadejściu burzy wysyłane są do mieszkańców zagrożonych nawałnicą terenów. Tym razem ich nie było.
- Jeżeli mamy taki system, działa on w całym kraju. Niektóre obszary kraju są alarmowane, a niektóre nie, więc trzeba wziąć pod uwagę to, że to nie działa. System nie kosztował 5 złotych. To były miliony złotych wydane - przekonuje Jacek Gursz, burmistrz Chodzieży.
Burmistrz Chodzieży zapytał wojewodę o to dlaczego mieszkańcy miasta nie otrzymali tego alertu. Jeszcze nie otrzymał odpowiedzi.
Tymczasem Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej wypłaci zapomogi najbardziej poszkodowanym w wyniku nawałnicy. Burmistrz chciałby, żeby wypłacone zasiłki były zrefundowane przez Wielkopolski Urząd Wojewódzki.