Na początku był czas na występy, przemówienia i chwilę rozluźnienia przed ogromnymi emocjami. A jak się okazuje, nie mniejsze emocje niż na wodzie, były także i przy okazji organizacji mistrzostw. Przez pandemię impreza była zagrożona.
- Największą moją troską było to, jak postąpią sponsorzy. Wiemy jak było z finansami, ile było zamkniętych różnych firm. Dlatego bałem się, że warunki ekonomiczne nie będą spełnione, żeby to przeprowadzić, a może przeprowadzić, tylko biednie - mówi Remigiusz Nowak, organizator Motorowodnych Mistrzostw Europy.
„Biednie” na pewno nie było na wodzie. Zawodnicy rywalizowali w kilku kategoriach pod czujnym okiem sędziów.
- Jak w każdym sporcie motorowym, emocje grają bardzo dużą rolę. My robimy wszystko, aby te zawody były przeprowadzone zgodnie z regulaminem. Oczywiście zawodnicy mają prawo protestować na nasze decyzje, jest międzynarodowe jury, ono potem ocenia naszą pracę - tłumaczy Jakub Czajka, główny sędzia zawodów.
- Na pewno nie jest to sport niszowy, ale nigdy nie będzie to sport popularny. Nigdy nie będzie tu tylu kibiców, co w trakcie meczów piłkarskich, siatkarskich lub innych - przyznaje Tomasz Wencel, wiceprezes Polskiego Związku Motorowodnego i Narciarstwa Wodnego.
Najważniejsza kategoria w mistrzostwach to F-500 – formuła 1 wśród sportów motorowodnych. Polskę reprezentowali w niej Marcin Zieliński i Cezary Strumnik z Chodzieży
- Na pewno jest dodatkowa presja. Każdy przychodzi, o coś pyta. Te kilka dni przed zawodami były dla mnie kompletnie szalone. Nie dość, że miejscowi ciągle coś ode mnie chcieli, to również zawodnicy, którzy przyjechali - mówi Cezary Strumnik, zawodnik z Przygody Chodzież.
Pomimo dodatkowej presji chodzieżaninowi w zawodach szło bardzo dobrze i miał dużą szansę na medal. Niestety, faul ze strony Węgra Attili Havasa i uszkodzenie łodzi na skutek wypadku w przedostatnim wyścigu, zabrało marzenia o krążku. Za to brąz wywalczył Zieliński, a srebro i złoto odpowiednio Marian Jung ze Słowacji i Giuseppe Rossi z Włoch.