Podwyżki wynikają wprost ze zmian w ustawie, która mówi, że wynagrodzenie włodarzy miast, gmin i powiatów musi wynosić przynajmniej 80 proc. maksymalnego uposażenia na tym stanowisku. A maksymalny pułap pensji wynosi teraz ponad 20 tys. złotych brutto. I to właśnie tyle będzie obecnie zarabiać większość samorządowców.
- To się w ogóle nie trzyma kupy. Najpierw sobie, a później reszta. Nie wolno tak robić. Totalna porażka, nie dają ludziom, którzy potrzebują, a sobie koryto napełniają - mówią pilanie.
Dlatego wielu samorządowców mówi, że to przebiegła pułapka polityczna na nich i próba skłócenia ich z mieszkańcami.
- Mamy kłopoty inflacyjne, mamy problemy, to tego typu zmiany w naturalny sposób budzą sprzeciw i co najmniej robią zamieszanie, a zniesienie tego na poziom dyskusji społecznej w Radzie Miasta to jest taka pułapka - odpowiada Piotr Głowski, prezydent Piły.
- Brakuje tych środków na bieżące funkcjonowanie w urzędach, a za tym idą również godziwe wynagrodzenia. Jakość usług nie może rosnąć, jeśli płaca nie jest adekwatna do obciążenia w wynagrodzeniach - tłumaczy Maciej Żebrowski, burmistrz Wałcza.
Z drugiej jednak strony, część samorządowców rozumie sprzeciw mieszkańców, ale uważa, że ich wynagrodzenie powinno być adekwatne do odpowiedzialności jaką ponoszą i nakładu pracy, którą wykonują.
- Ja i każdy wójt, burmistrz czy prezydent ponosi odpowiedzialność za cały budżet. W moim przypadku to jest 100 mln złotych w budżecie miasta i drugie tyle budżecie spółek. To jest kwestia odpowiedzialności, zaangażowania, trzeba wziąć pod uwagę nasze starania o środki zewnętrzne, tu nie dostaje ich każdy - przypomina Jacek Gursz, burmistrz Chodzieży.
I za to zdaniem burmistrza Chodzieży należy się godziwe wynagrodzenie. Tym bardziej, że zostało ono kilka lat temu przez ten sam rząd Prawa i Sprawiedliwości obniżone o około 20 proc.