Miasteczko namiotowe w Przemyślu, które powstało obok nieczynnego hipermarketu. W tym miejscu uchodźcy mogą zjeść coś ciepłego czy otrzymać ciepłe ubrania. Wszędzie przerażone dzieci i przerażone kobiety, które uciekają od wojennego piekła...
- Wszystko porozwalane w Żytomierzu. Tam jednego domu nie ma. Masa ludzi zginęła. Już ponad 2 tys. osób... Małe dzieci... Straszna bieda... - mówi Natalia.
62-letnia Natalia wraz z wnuczką przed wojną uciekła do córki w Polsce. Każdego dnia autokary przywożą z przejścia granicznego w Medyce do tego namiotowego miasteczka w Przemyślu kolejnych uchodźców. Nie wszyscy są jednak w stanie przedostać się przez granicę od razu.
- Dzisiaj na granicy nie przepuszczają. Dzieci siedzą głodne. Tutaj przejechać nie możemy - skarżą się kobiety.
Wiele osób do Polski ucieka w pośpiechu. Najczęściej tak jak stoją albo z niewielkim bagażem, do którego upychają swój dobytek.
- Moja przyjaciółka z Charkowa ewakuowała się pociągiem. Wbiegła tak jak stała z dziećmi. Obok leżały trupy - mówi Ukrainka.
Do polskiej granicy docierają nie tylko pociągami, ale także samochodami lub na piechotę.
- Widzieliśmy co działo się w Charkowie. Baliśmy się jechać pociągami. Ludzie boją się jechać pociągami i samochodami. Samochody też były ostrzeliwane - dodaje kobieta.
Walki na Ukrainie z rosyjskim najeźdźcą trwają nieprzerwanie od ponad tygodnia. Granice naszego kraju przekroczyło już niemal 800 tys. uchodźców.
- Jestem z Lwowa. Jeszcze u nas jest w miarę, ale dzieci bardzo się wystraszyły. Przyjechaliśmy przywieźć wnuki - mówi starsza pani.
26-letni niepełnosprawny Anatoli Tymczuk mieszka w obwodzie kijowskim. Spadające rakiety i wojenne zniszczenia widział na własne oczy.
- Nie spałem cztery noce. Bałem się, aby nie oberwać. To takie straszne... - płacze Anatoli Tymczuk, uchodźca.
Takich dramatycznych historii i relacji jest tu mnóstwo. Po przekroczeniu granicy uchodźcy mogą wreszcie czuć się bezpiecznie. Jednak wielu z nich nadal nie radzi sobie z tym co przeżyli w swojej ojczyźnie. Na miejscu pomagają im wolontariusze. Także ci, którzy przyjechali z Piły.
- Wzięłyśmy pod opiekę z koleżanką dziecko od mamy, która wyjechała z Charkowa. Nie spała dwa dni. Drugi dziecko ma 5-lat, tez wymagający sporo uwagi, więc chcieliśmy jej pomóc, aby trochę odpoczęła, nabrała sił po tej podróży - opowiadają Monika Graś i Katarzyna Kowal-Dumała wolontariuszki.
Wolontariusze pomagają także tłumaczyć, rozdają dary. Te przywiezione autokarem z Piły trafiły za ukraińską granicę. W drogę powrotną autobus wracał już z uchodźcami. Kolejny autokar z pomocą organizowaną przez pilskich przedsiębiorców wyruszy na granicę w sobotę. Pomoc dla uchodźców tam oraz w całym kraju nadal nie ustaje. Tak jak wiara uchodźców w to, że wrócą kiedyś do swojej wolnej ojczyzny.
- My jesteśmy Ukraińcami. Ja wiem, że my nikomu nie oddamy swojej Ukrainy. My będziemy jej broni do ostatniego. Chwała Ukrainie! - mówi Anatoli Tymczuk.
Zobacz także