Budowa elektrowni jądrowej będzie kosztowała, jak policzył premier, 100 miliardów złotych. Na razie nie wiadomo, jak ta gigantyczna inwestycja będzie finansowana. Rząd chce, żeby Amerykanie weszli ze swoim kapitałem i np. kupili 49 procent udziałów w nowej elektrowni. Skąd zamierza wziąć pozostałe 51 proc.? Najpewniej z kredytów. Tyle że przy obecnym poziomie stóp procentowych ich koszt byłby niebotyczny. Dlatego w rządzie pojawił się pomysł powrotu do tak zwanej opłaty jądrowej, pomysłu dawnego Ministerstwa Energii sprzed 4 lat.
Gdyby jej wysokość ustalić np. na 10 zł miesięcznie doliczane co miesiąc do każdego rachunku, to rocznie państwo zebrałoby 2 miliardy złotych.
Piotr Maciążek ze Strefainwestorow.pl, przypomina, że przez ostatnie 7 lat rząd nawet nie wspominał o finansowaniu gigantycznej inwestycji. Dopiero w styczniu tego roku w czasopiśmie SGH pojawił się artykuł 2 urzędników resortu klimatu i środowiska, którzy ogłosili model SaHo, spółdzielczy.
Z tym punktem widzenia nie zgadza się Maciej Lipka z Narodowego Centrum Badań Jądrowych. W jego opinii optymalny model powinien zmierzać do maksymalnego zaangażowania kapitału krajowego, żeby obniżyć jego koszt. – A takim jest SaHo – mówi w publikacji Infor.
Bartłomiej Derski z portalu WysokieNapiecie.pl jako dobry przykład myślenia o pieniądzach przywołuje Węgry, które najpierw ustaliły sposób finansowania, a dopiero potem podpisały kontrakt. Polska zrobiła dokładnie na odwrót.
fot. iStock
Komentarze
Zobacz także