Był 11 listopada. Noc. Emilia Albrecht poczuła pierwsze skurcze. Zaczęła się akcja porodowa. Nie czekając ani chwili, mąż Marcin pomógł jej wejść do samochodu i ruszyli w kierunku trzcianeckiego szpitala. 20 kilometrowa droga ciągnęła się niczym wieczność. Po kilku minutach byli już pod szpitalem. Małżeństwo od razu ruszyło w kierunku izby przyjęć.
– Skurcze były na tyle silne, że zdążyliśmy dojść tylko do drzwi wejściowych. Krzyczałem wtedy, że żona już prawie rodzi. Byłem w takim szoku, że poszliśmy jeszcze chyba kilka kroków. Nagle Emilia powiedziała, że czuje jak wychodzi główka. Szybka nasza decyzja, żeby położyła się na korytarzu. Krzyczałem “pomocy” - opowiada Marcin Albrecht, który odebrał poród żony.
Ta nie nadchodziła, więc mężczyzna sam odebrał poród na szpitalnym korytarzu. Urodziła się dziewczynka. Rozalka po chwili zaczęła płakać, a tata okrył ją swoją kurtką. Wtedy przybiegł ratownik i pielęgniarki, które zabrały mamę i dziecko na oddział. Tacie w odebraniu porodu pomogły lekcje ze szkoły rodzenia sprzed 5 lat.
– Zdarzają się niestety takie porody, zwane porodami ulicznymi czy porodami nagłymi. Pacjentka po prostu nie zdąża. Poród odbywa się na tyle szybko i dynamicznie, że ten czas potrzebny do dotarcia z domu do szpitala okazuje się zbyt krótki - mówi ginekolog Tomasz Dmochowski.
Rodzina Albrechtów jest już w komplecie w domu w Śmieszkowie. Mama i córka zostały wypisane ze szpitala po dwóch dniach. Rozalka dostała 10 punktów w skali Apgar i rozwija się doskonale.