Lokalni nadawcy na rynku reklamowym od zawsze mieli trudniej. Konkurując na nim z dużymi, ogólnopolskimi stacjami, byli już na starcie w gorszej pozycji. Sytuację pogłębiła jeszcze bardziej pandemia, która mocno wpłynęła na rynek reklamowy.
- Rynek reklamowy w Polsce rządzi się swoimi prawami. To duży rynek, dla dużych telewizji i dużych graczy. Mimo że telewizje lokalne spełniają ogromną misję społeczną, są wszędzie tam, gdzie lokalne społeczności tego potrzebują, to nie mogą korzystać z tortu reklamowego. Ich źródła przychodów są bardzo nikłe - tłumaczy Paweł Różycki, dyrektor programowy TV ASTA.
A misja bardzo duża i ważna. Bo to właśnie mali nadawcy, w mniejszych miejscowościach są gwarancją pluralizmu i zdrowej demokracji.
- Media publiczne powinny służyć tym, dla których działają i którzy je finansują. Jednym z postulatów demokracji deliberatywnej, angażującej, jest właśnie postulat istnienia małych, niezależnych mediów - tłumaczy prof. Dorota Piontek, medioznawczyni z UAM w Poznaniu.
Co jest tym bardziej ważne, gdy spojrzy się na publiczne media. Dostają miliardy złotych z budżetu państwa, a sposób ich pracy oraz rzetelność wzbudza w społeczeństwie duże wątpliwości. Są także daleko od lokalnych wydarzeń.
- Telewizja duża, telewizja publiczna, pojawia się wtedy, kiedy jest tragedia. Gdy dzieje się coś złego. A my na co dzień opowiadamy o tym, co jest dobre, ciekawe, budujące. Łączymy ludzi, a nie ich dzielimy - zapewnia Juliusz Marek, prezes stowarzyszenia Polskie Telewizje Lokalne i Regionalne.
A żeby robić to dalej, potrzebne są zmiany. Dlatego w środę w Senacie odbędzie się pierwsza w historii publiczna debata o lokalnych telewizjach. Głównym postulatem jest nowelizacja ustawy o KRRIT i finansowanie mniejszych nadawców z budżetu państwa.