Do historii i innych pozytywnych jak i negatywnych aspektów tego zamorskiego departamentu i części Unii Europejskiej wrócę w kolejnym reportażu o Gujanie i jej sąsiadach. Teraz chciałbym przedstawić owianą złą sławą kolonię karną, którą słusznie kojarzycie z filmu Papillon (oczywiście tego z Stevem McQuineenem i Dustinem Hoffmanem z 1973 roku, na wersję z 2017 roku nie ma miejsca w mojej wyobraźni).
Papillon tak naprawdę nazywał się Henri Charriere i był w rzeczywistości drobnym przestępcą z Paryża. Niefortunnie ktoś pomylił go z innym rzezimieszkiem też o ksywce Papillon i tak oto został on oskarżony o morderstwo, którego nie popełnił. W ramach kary został zesłany i wylądował w Gujanie Francuskiej. Najpierw w kolonii karnej w Saint-Laurent-du-Maroni potem na diabelskiej wyspie.
Niestety z powodu złej pogody nie dotarłem na wyspę, gdzie można zwiedzić pozostałości osady więźniów, powód aby wrócić do Gujany, ale historia z kolonii karnej daje wyobrażenie o losie tysięcy więźniów w tym miejscu.
Kolonia powstała w roku 1858 nad rzeką Maroni na granicy z Surinamem. Same miasto, albo lepiej gminna więzienna została powołana w 1880 roku i była zamieszkana przed pracowników więzienia oraz więźniów po odbyciu kary. Oryginalna indiańska nazwa miejsca gdzie znajduje się miasteczko to Kamaluguli. Jeżeli dobrze odczytałem moje zapiski. Więzienie zostało zamknięte w 1946 roku a w 1995 roku zostało uznane za zabytek i muzeum. Henri Charriere spędził w Gujanie 14 lat od 1931 do 1945 roku, z przerwami na kolejne ucieczki, a w 1969 roku napisał powieść biograficzną pod tytułem „Papillon” a dzięki świetniej roli Stevena McQueena w filmie o tym samym tytule zyskał nieśmiertelną sławę.
Papillon był jednym z siedemdziesięciu tysięcy więźniów którzy przewinęli się przez całe sto lat funkcjonowania więzień i kolonii karnych w Gujanie. Z całej tej liczby tylko 600 osobom udało się wrócić do Francji, a 1141 osób przeżyło swoje wyroki. Szacunkowo 16 % więźniów próbowało uciec z różnym rezultatem. Wokół rozciągała się dzika i nieprzyjazna dżungla, jak również nieprzyjaźni miejscowi, którzy z różnych względów nie darzyli białych szczególną sympatią tak więc szanse na szczęśliwe zakończenie ucieczki były bardziej niż słabe.
A powodów aby uciec i przerwać gehennę było wiele, od braku jedzenia po pogodę, która w tej części Ameryki nie rozpieszcza. Średnia temperatura w Gujanie to 28 stopni a wilgotność powietrza to około 80 proc. Człowiek poci się od samego myślenia. Również dyscyplina w więzieniu, siłowo utrzymywana przez strażników złamała niejednego. Najmniejsze uchybienie było dodatkowo surowo karane. Popularnymi „wewnętrznymi” karami były między innymi odsyłanie na diabelską wyspę, gdzie więźniowie byli zostawiani sami sobie. Ucieczka z tego miejsca była w zasadzie niemożliwa, bo prądy morskie, skały i rekiny byli równie dobrymi strażnikami jak żandarm z karabinem. Inna karą był karcer. W zależności od przewinienia można było spędzić trzy miesiące w ciemności, albo kompletnej ciszy, albo w celi bez dachu.
Można było też zostać zakutym na legowisku w blokhauzie za nogę do rurki na przykład na trzy dni. W celi o powierzchni 80 m2 przeznaczonej dla 30 ludzi znajdowało się najczęściej nie miej niż 80 więźniów.
Po tym koszmarze codzienności więzienna gilotyna, która stała na środku placu pomiędzy blokhauzami mogłaby wydawać się najlepszym wyjściem. Plac, który teraz jest zacieniony wielkim drzewem i obsiany trawą, w swoim czasie był jednym wielkim piaskowym lustrem. Tak na marginesie głowy skazańców były przechowywane aż do 1953 roku.
Więźniowie, którzy przeżyli i zakończyli karę za murami musieli taką samą ilość lat spędzić w części „Libertes” i kolonizować okolicę. Tak powstało miasteczko Saint-Laurent-Du-Maroni. Jednak nawet całkowite odbycie kary i przymusowego pobytu i pracy w kolonii nie wiązało się z powrotem do Francji. Koszt podróży powrotnej plus odpowiednie łapówki (około dwóch tysięcy franków) dla większości okazywał się zbyt wygórowany. I jak to w historii często bywało pierwszymi pionierami na obcej ziemi byli bandyci.
fot. Grzegorz Bogdański
Komentarze
Zobacz także