Rogale świętomarcinskie to tradycyjny wielkopolski wyrób. Niektóre cukiernie pieką je z okazji dnia świętego Marcina. Jednak, aby móc wyrabiać rogale, potrzebny jest specjalny certyfikat.
W cukierniach coraz większy ruch. To znak, że zbliża się 11 listopada. Sezonowym przysmakiem są tradycyjne świętomarcinskie rogale. - Jest dużo większy ruch i dużo więcej rogali nam schodzi, zwłaszcza tych królewskich, które mamy z certyfikatem. Otwarte mamy również w sobotę - wyjaśnia Pani Monika sprzedawczyni w jednej z cukierni.
- Zbyt często nie kupuję, bo to za dużo kalorii i drogie też są bardzo, ale raz do roku kupuję i jutro pójdę kupić.
- Ja go sama robię, bo mi za drogo wychodzi
- Jak żona upiecze to jest tańszy - mówią mieszkańcy.
Rogal rogalowi nierówny. Świętomarcińskie to te ze specjalnym nadzieniem i... certyfikatem. Nazwa “rogal świętomarcinski” jest wpisana do rejestru chronionych oznaczeń geograficznych Unii Europejskiej. Jakie więc muszą być te certyfikowane słodkości? - Wycinamy kształty, trójkąty. Potem nadzienie. Na górze jajeczko i do garownika. Muszą urosnąć, do pieca. Lukier, na górze orzech i na końcu w kosze, pakowanie i do sklepów - tłumaczy cukiernik z Chodzieży Marek Kamiński.
Chodzieska cukiernia produkuje rogale i to właśnie te z certyfikatem już od początku listopada. Przez kilka dni pracownicy upieką kilka ton tego tradycyjnego specjału. Słodkości trafią do blisko 200 sklepów w regionie. Rogal z nadzieniem z białego maku i bakaliami to istna bomba kaloryczna. Jeden dostarcza aż 850 kilokalorii. To tyle ile cztery pączki czy dwa kotlety w panierce. Mimo to dostarcza też wiele witamin i składników odżywczych. Wszystko za sprawą orzechów i bakalii. - Może warto zjeść pół, może tym jednym się podzielić, a może po prostu ponieść konsekwencje zjedzenia tego jednego rogala i pójść na długi spacer wieczorem - tłumaczy dietetyczka Agnieszka Pankau.
Możemy także popływać, najlepiej 3 godziny albo wybrać się na przejażdżkę rowerem. A jeśli jednak jesteśmy łasuchami, to niech nas pocieszy fakt, że rogale świętomarcińskie pojawiają się na naszych stołach tylko raz w roku.