- Gruby jak armata Szczepan błąkał się po kuli ziemskiej, trafił do Ameryki prosto z Legii Cudzoziemskiej - śpiewają Strachy na Lachy w piosence Piła Tango. Było to dokładnie 30 lat temu. W Chicago parał się różnymi zajęciami, ale najbardziej kochał podróże. Z niezwykłą pasją potrafił opowiadać o świecie. Pracował jako przewodnik turystyczny, a kilka lat temu przejął jedno z najstarszych biur polonijnych w Chicago.
- Tam jest dom, a tu zostały wspomnienia, sentymenty, chociaż Piła dla mnie będzie takim miastem, do którego będę wracał - mówił trzy lata temu w Rozmowie Kuriera Jarek Szczepan Szczepaniak.
Już tu nie wróci. A ostatnimi czasy bywał w Pile często, bo pasją do podróżowania zarażał swoich przyjaciół, a ci dalej wciągali w to swoich znajomych z kraju. Dlatego otworzył tu niedawno biuro podróży. Najbardziej spektakularnym przedsięwzięciem było wysłanie osób z niepełnosprawnościami... na Machu Picchu.
- Dzwoni do mnie i mówi robimy grupę na wózkach. Ty chyba oszalałeś. I jeszcze do Peru? Gdzie jak gdzie. Nie mogłeś sobie wymyślić trudniejszego miejsca na przywiezienie ludzi na wózkach? Gdzie? Po schodach, tych drogach inkaskich, po tych zakrętach? Nie uda się. Wszystko się da. No i okazuje się, że wszystko się da - opowiadała Izabela Ratajewska, przewodniczka Rek Travel.
Szóstka na wózkach i ich opiekunowie dopięli celu w listopadzie. Szczepan sam sfinansował całą wyprawę.
- Jak się dowiedziałam o tym, że tu będę, to nie mogłam przez pięć dni spać dosłownie - mówiła Martyna Poźniak, uczestniczka wyprawy.
- Dzięki tej wspaniałej grupie ludzi, którzy nami się tu opiekują, widzę, że możemy łamać każdą barierę - mówił Arkadiusz Ostrowski, uczestnik wyprawy.
Bo Szczepana ulubionym powiedzeniem było: zawsze k...a damy radę. Ale nie chodziło o bicie rekordów, czy próbę udowadniania czegokolwiek.
- W momencie, gdy zeszliśmy z Machu Picchu i rozpłakała się Ala, zdałem sobie sprawę, że właśnie te emocje każdego uczestnika, że to jest sens tej wycieczki -przyznawał Wojciech Retz, uczestnik wyprawy.
Także dla Szczepana, który podczas wyjazdów do Afryki czy Ameryki Południowej zabierał dary dla dzieci. Jako jeden z nielicznych “białych” trafił do faveli w Brazylii. - Pan Bóg stworzył piekło, a potem favele - mówił Szczepan.
Napatrzył się tak na tą biedę, że postanowił wybudować dzieciom boisko w faveli na południu Rio de Janerio. Przywoził też paczki. Najczęściej zeszyty i kredki, by dzieci mogły się uczyć. On sam też się od nich uczył. Wspominał, gdy pewnego dnia wszystko się skończyło, podeszła do nich jeszcze jedna dziewczynka. Dla niej nie zostało już nic. Zauważyła ją koleżanka...
- Spojrzała na tą biedną zapłakaną koleżankę, która nie miała nic, miała może 5-6 lat, rozłożyła ten zeszyt, rozdarła go na pół. Oddała kredki, te wszystkie mazaki i podzieliła się z tą koleżanką. Dziecko miało, 5 czy 6 lat i to lekcja dla nas wszystkich, żebyśmy my pamiętali, że ta pomoc nie musi być wielka, wystarczy się podzielić. To jest to co jest najpiękniejsze w nas wszystkich...
Komentarze
Zobacz także